6:30 budzę się. Kamil jeszcze śpi. Nie wiedząc dlaczego, nawet mając świadomość, że dzisiaj mogę swobodnie spać do późna to mój mózg każe powiekom podnieść się o 6:30. Cóż. Szybki przegląd fb, insta, yt. Ogarniamy się i na śniadanie. Padło na Charlotte na Starym Mieście.
Charlotte w niedzielę otwierają o 9. Jesteśmy o 8:50. Tutaj miłe zaskoczenie. Obsługa zauważyła, że przed restauracją stoją klienci, więc otworzyli wcześniej.
Miejsce bardzo przestrzenne, trochę loft'owe. W tle francuskie piosenki. Zajmujemy miejsce na balkonie. To nie był dobry pomysł (bardzo mało miejsca, kelnerka ledwo się przeciskała). Po chwili podchodzi kelnerka wręcza nam kartę dań.
Na co się zdecydowaliśmy? Kamil wybrał omlet z szynką a ja na zapiekaną kanapkę z pieczonym indykiem, sosem bechamel, serem Gruyere, zestaw zielonych sałat. Obydwoje stawiamy zawsze na śniadania ciepłe. Typowe śniadania Charlotte to pieczywo, konfitura, czekolada (niekoniecznie wersja dla nas). Nie czekaliśmy na dania długo. To co otrzymaliśmy nas baaardzo zaskoczyło. Kamil dostał omlet, wielkości przystawki bądź tzw. "czekadełka" a ja ogromną pajdę chleba z indykiem w środku a na górze plaster sera i jajko. Szok! Gdy zamawiałam kanapkę spodziewałam się czegoś w rodzaju pannini a nie pajdy chleba! Mogliśmy spokojnie wymienić się swoimi śniadaniami, gdyż moją porcją najadłyby się spokojnie 3-4 osoby! Do tego wygląd wcale nie zachęcał do spróbowania, ale ok może smak wynagrodzi mi wygląd. Yyyyyy... niestety nie. Indyk całkowicie bez smaku. Wysuszony. A bechamel gdzieś zaginął. Zjadłam może 3 kęsy i spasowałam. Dalej Kamil się męczył. Facet się najadł, ale nie zachwycił. O 50zł lżejsi opuściliśmy Charlotte z wielkim niesmakiem.
P.S. Uratowała mnie bułka z Lidla.
Z Charlotty wyszliśmy prosto na rynek a tam Bazylika Mariacka z ołtarzem Wita Stwosza. Pomnik Adama Mickiewicza.
Na rynku znajdują się również sławne sukiennice, gdzie nadal znajdują się stoiska kupieckie.
Od Bazylki już prosta droga na zamek. Idziemy powoli, nie spieszymy się. Mimo, iż za chwilę ma zacząć padać. Mijamy zadbane krakowskie kamieniczki. Mieszczą się w nich sklepiki z pamiątkami, sklepy spożywcze, jak i odzieżowe marek z wyższej półki. Naszą uwagę przykuło jednak to miejsce...
Skład tanich książek. Jeżeli jesteście jeszcze wielbicielami książki w wersji papierowej a nie elektronicznej to musicie odwiedzić to miejsce. Ogromna powierzchnia i ogromna ilość książek. Gdy tylko się wejdzie to ma się wrażenie, że książki nas przytłoczą, spadną na nas z półek. Ilość i tematyka zaskakująca. Spędziliśmy tam chyba 40 minut. Kamil nic nie kupił, gdyż stwierdził, że dla niego jest to zbyt mało czasu na podjęcie decyzji. Za to ja dokonałam zakupu dla Kornela + plus przewodnik po Krakowie.
Za całość zapłaciłam łącznie 24zł. Ceny są obniżone od 50% do 70%. Podejrzewam, że gdybyśmy spędzili tam jeszcze chwilę to wydałabym o wiele więcej. Jak później się dowiedziałam skład tanich książek ma również stronę internetową dedalus.pl
Niestety, gdy już opuściliśmy skłąd dopadł nas deszcze. Spacerowaliśmy w deszczu a gdy doszliśmy do zamku to nawet się wspinaliśmy (na takie spacery polecam zainwestować w dobre obuwie).
Smok nadal jest i jak się okazało sekundę przed tym zdjęciem nadal zionie ogniem.
Gdy wracamy jest już południe. Na ulicach mimo deszczu jest coraz więcej zwiedzających. Dlatego polecam godziny ranne. O wiele przyjemniej jest spacerować.
W drodze powrotnej mijając rynek zaglądamy do Słodkiego Wentzla na kawę i herbatę, które w trakcie deszczu są wyjątkowo porządane.
Zarówno herbata jak i kawa pyszne, godne polecenia. Wyjątkowo zaskoczyło mnie podanie herbaty. Bardzo dobry miód jak i sok malinowy. Niestety obsługa... Pozostawia wiele do życzenia. Kelner szybko zebrał zamówienie. Na podanie również poczekaliśmy chwilę, ale już podanie rachunku. W ogóle już samo "złapanie" kelnera, aby poprosić go o rachunek graniczyło z cudem. Równie dobrze moglibyśmy wyjść bez płacenia. Ostatecznie podeszliśmy do baru i upomnieliśmy się o swój rachunek. Cóż, kelner mógł o napiwku zapomnieć.
Ostatni spacer uliczkami Starego Miasta. Kraków bardzo przypomina mi czeską Pragę. Zarówno co do zabudowy, kolorystyki kamieniczek jak i same wąskie uliczki, przejścia z jednej do drugiej są bardzo podobne.
Wracamy do hotelu. Krótki odpoczynek i decyzja jakie będą nasze ostatnie smaki Krakowa. Tym razem zdecydowaliśmy się na ostatnio modny slow food w wykonaniu Krako slow grill & Pavel Portoyan. Kuchnia kaukaska.
W ostatnim momencie dotarliśmy na lipową, gdyż w niedzielę grill jest tylko do 18. Ja zamówiłam kebab w lawaszu a Kamil wersję na syto. Aha, nie martwie się, nie musicie jeść na ulicy. Możecie wejść do lokalu obok i tam czekać w otoczeniu win. Możecie również skosztować owych win :)
Więcej ujęć, więcej wrażeń będzie na Was czekało w filmie z naszej krakowskiej wyprawy. Mam nadzieję, że już niedługo się pojawi. Póki co pozdrawiamy i polecamy Kraków na weekend.
Kasia
Kamil
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz