9:36 wyjazd. Kierunek? Czerwony Bór. II Zjazd Militarny w Czerwonym Borze.
Inscenizacja zaplanowana na 11. Na miejscu jesteśmy 11:05. Co widzimy? Na małej scenie dwóch panów podłącza głośniki. Z kuchni polowej nie unosi się zapach grochówki, Cała "żołnierka" chowa się w lesie bądź w cieniu czołgów. Jak się okazało organizacja zawiodła. Inscenizacja została przesunięta na 15! Niestety, nie zdecydowaliśmy się na czekanie czterech godzin w słońcu na pokaz.
Panowie przespacerowali się po całym terenie, poczytali. O ile Kamil wykazywał zainteresowanie, to dla Kornela od wielkich czołgów zdecydowanie ciekawszy był Zygzak (podejrzewam, że nie szybko minie mu ta fascynacja :)
Uciekamy do Tykocina na obiadek i oczywiście w drodze powrotnej krótka drzemka...
A jeżeli chodzi o obiadek to oczywiście na Zamku w Tykocinie.
Jak zawsze na obsługę nie możemy narzekać. Po wejściu do restauracji natychmiast podeszła do nas kelnerka z kartą. Po dłuższej chwili zebrała zamówienia. Podano nam napoje. Na potrawy również nie musieliśmy czekać.
Zdecydowałam się na potrawę, której kosztowałam w zamkowej kuchni kilka lat temu, mianowicie typowo żydowką potrawę - Kreplach z sałatką Tabule. Niestety, tutaj przeżyłam kolejny zawód tego dnia. Ten kreplach nie przypominał tego sprzed lat. Zawartość pieroga pozbawiona smaku. Całość ratowała sałatka z kuskusem oraz sos, który dla mnie tak naprawdę budował cały smak. Cóż...
Kamil postawił na Kociołek Myśliwski. Na smak nie narzekał, ale ponoć brzuszka nie napełnił.
A Kornel? Są frytki, jest radość.
Mimo, wszystko polecamy kuchnię zamkową. My następnym razem wybieramy sie na dzika. A Wy? Gustujecie w dziczyźnie? Jakie restauracje możecie polecić?
Kasia
Kamil
Kornel